Moi drodzy, kochani czytelnicy. Nie zawiedliście mnie. Mój blog nie może pochwalić się długim stażem, moja opowieść nie może poszczycić się lekkością wielkich dzieł literackich, a aŁtorka tego o to dzieła jest z lekka zwariowana. Mimo tych wszystkich przeciwności jesteście. Kurczę, zaczęłam z niezłą pompą, co? Odwala mi ździebko. Zaraz zacznę pisać o sensie ludzkiej egzystencji oraz o tym, co jest po śmierci. To chyba dlatego, że jutro rozpoczyna się rok szkolny. Dlatego też dodaję tę notkę stosunkowo późno, po prostu dopiero pid wieczór wszystkie obawy i lęki we mnie eksplodowały. Nie żebym była strachliwą osobą, ale... jakby to wytłumaczyć... o! Wiem! Uznacie mnie za jeszcze większą świruskę, ale ok. Oglądałam ostatnio z moim młodszym bratem bajkę, Strażnicy Marzeń. Jeśli nie oglądaliście (to pewnie nie macie rodzeństwa) to napewno słyszeliście coś o niej. W każdym razie występuje w niej jeden bohater negatywny; Mrok (Zwany też Strachem, ewentualnie Czarnym Panem, Księciem Koszmarów lub Władcą Ciemności). Jego specjalizacją był strach, a hobby tworzenie koszmarów (każdy jakies hobby ma). W każdym razie tytułowi Strażnicy pokonali Mroka (wyberzmy to imię, ok?) jego bronią-strachem (a gdzie prawa autorskie???). Do czego piję? A no do tego, że Mrok jak i ja absolutnie nie jesteśmy tchórzami. Ale pod koniec coś w nas pęka i strach nas dopada. W sumie moje lęki są irracjonalne. Naprawdę. Kurczę, to tak szybko przelecialo... te wakacje i w ogóle... Nie wiem, do której idziecie klasy, do jakiej szkoły, ale stres prawdopodopnie ciągle jest tan sam. Piszę teraz, bo... muszę się wygadać. Będzie mi wtedy lepiej. Sorry, że to Wy musicie wysłuchiwać tych bredni, ale sami.się w to wpakowaliście. To chyba tyle. W sumie nie zapytałam Was jak Wam minęły wakacje. Ale nie zapytam Was o to, bo to denne i głupie. Zapytam co chcecie zrobić w tym roku szkolnym. Ja na przykład chcę nauczyć się robić szablony i pójść na kurs francuskiego. Acha, tak btw Mrok ma wiele imion. Macie jeszcze pomysły na jakieś mhhhhroczne imię? Dzięki załączonemu poniżej obrazkowi łatwiej Wam będzie wymyślić jakieś mhhhhroczne imię.
Znajdę Ciebie, gdy odnajdę siebie
niedziela, 1 września 2013
czwartek, 22 sierpnia 2013
Rozdział 4
Piękna, jasnowłosa kobieta przechadzała się po białej plaży. Szła brzegiem, a spieniona morska fala raz po raz obmywała jej stopy. Ubrana była w długą do ziemi suknię koloru indygo, obszytą srebrną nicią, brnęła przez piasek, nie zważając na to, że jej sukienka uszyta z drogich materiałów jest już cała wilgotna. Jasne sploty jej włosów tańczyły dookoła jej twarzy zasłaniając jej widok. Fealia jednak wiedziała dobrze, dokąd idzie. Nie potrzebowała map, kompasów ani przewodników. Jej krok był wydłużony i szybki, a chód zdradzał irytację. Nagle słońce skryło się za ciemnymi chmurami, które gęstniały co raz bardziej i bardziej. Fealia zatrzymała się raptownie i rozejrzała dookoła z przerażeniem. Czerń rozlewała się dookoła jakby ktoś potrącił kubek z parującą kawą. Spanikowana kobieta wystawiła twarz do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą wisiała kula złotego słońca. Ciemność rozświetlił natomiast srebrzysty krąg księżyca, który nie miał prawa znajdować się tu o tej porze. Fealia ujrzawszy go upadła na kolana, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Jakby widząc jej reakcję, księżyc także się rozpłakał w postaci rzęsistego deszczu, który skąpał ją całą, do suchej nitki. Nagle wielka fala, obudzona pojawieniem się księżyca, przysłoniła kobietę, a gdy się cofnęła, na mokrym piasku nie było nic prócz rozrzuconych kartek papieru. Zrozpaczony satelita zaczął płakać teraz tak bardzo, że nie było absolutnie nic widać, a w oddali usłyszeć było można męski krzyk pełen bólu i rozpaczy po stracie ukochanej osoby.
Deana obudziła się z cichym krzykiem na ustach. Oddychała płytko i zdecydowanie za szybko, a jej głowa zwisała smętnie opierając się o prawe ramię. Przekręciła ją w lewo, sprawiając tym samym ból, który przebiegł cały jej kark. Potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Znów śnił jej się ten sen. Bardziej koszmar, ale jednak sen. Śnił się rzadko, ostatnio jakieś trzy lata temu, kiedy miała płynąć na grób swojej matki. Pochowano ją na brzegu, tam, gdzie ją znaleziono. Było to daleko od domu Deany, dwanaście godzi statkiem z przystani. Na grobie Fealii była rzadko. Po pierwsze, był daleko. Po drugie, Deana bała się wody. Po trzecie, jej ojciec nie chciał tam płynąć, choć nie wiadomo dlaczego. Deana zawsze była pewna, że ojciec kocha jej matkę tą książkową, niesamowitą miłością, mimo iż rzadko ją jej okazywał. Dlatego Deanna była zdziwiona, gdy ojciec wyraził kategoryczny sprzeciw oraz szczerą niechęć, gdy chciała przenieść szczątki matki bliżej domu. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego tak zareagował, gdy wtedy jeszcze jako dziesięcioletnia dziewczynka błagała go o to, aby mogła "widywać" się z tragicznie zmarłą matką. Był wtedy nieczuły, zimny i oschły. W sumie był chyba taki od chwili ucieczki Feali z domu. Deana mogła nienawidzić matki za to, że ją osierociła, za to, że sprawiła ojcu nieopisany ból, który odbił się na niej. Mogła, ale tego nie robiła. Kochała matkę gdy ta żyła i gdy odeszła. Nagłe szarpnięcie samochodu wyrwało ją z rozmyśleń. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła. Stali za smukłym, granatowym wozem, torującym przejazd. Wszystkie drzwi samochodu były otwarte, a na pasie trawy zasianej równolegle do czarnej jezdni, siedziała czwórka młodych ludzi z kolorowymi włosami postawionymi do góry. Kawałek dalej, tyłem do samochodów stał chłopak ze spodniami opuszczonymi na kolana, w pozycji mówiącej wszystko o jego czynności. Deana wytężyła wzrok i w jednej z roześmianych, a w dodatku pijanych dziewcząt rozpoznała starą znajomą z dawnych lat. Deana spojrzała na bladą twarz ojca, przerażoną faktem, że córka może nie zdążyć na ostatni statek. Wszyscy kierowcy stojący w zakorkowanym pasie samochodów wyrażali swoje uczucia w odrobinę bardziej wylewny sposób - krzyczeli, wymachiwali pięściami, grozili. Deana uśmiechnęła się sama do siebie i odpięła pas bezpieczeństwa. Słysząc charakterystyczny dla odpinania pasów “klik“, ojciec Deany odwrócił się na tyle, ile pozwalało mu jego zapięcie i syknął tylko cicho. Dziewczyna miała go jednak gdzieś, tak jak on miał ją gdzieś całe życie. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi kopiąc w nie z całej siły. Wyszła z samochodu pewnie, zarzucając włosami do tyłu. Trzasnęła drzwiami tak głośno, że wszyscy znajdujący się na ulicy i trawie przerwali wcześniej wykonywane czynności i spojrzeli na nią. Nawet załatwiający swoją potrzebę chłopak wykręcił się odrobinę do tyłu, nieszczędząc przy tym widoków kierowcom, którzy z oburzenia od razu zaczęli wrzeszczeć na nowo, zapominając o Deanie. Ona tym czasem obeszła samochód od strony maski, patrząc na ojca przez przednią szybę. Gdy ich spojrzenia się spotkały mężczyzna zaczął nerwowo się wyswobadzać.
-Helium!- krzyknęła Deana machając ręką w stronę jednej z dziewczyn. Drobna, szczupła kobietka o niebieskich włosach podniosła na Deannę swoje duże oczy, o nienaturalnym, jadowicie zielonym kolorze, który zawdzięczała szkłom kontaktowym.
Po chwili jej jaskrawe oczy rozbłysły, a ona sama wstała nie poradnie z ziemii, podtrzymywana przez ciekawskie spojrzenia jej kolorowych znajomych.
-Grosza!- zakrzyknęła potrząsając długimi, błękitnymi włosami. Próbowała do niej podbiec, ale zatoczyła się i prawie upadła. Deana zareagowała na swoje stare przezwisko szerokim uśmiechem, który przybladł nie co, gdy do jej uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi. Deana zamknęła oczy i odwróciła się szybko, stając twarzą w twarz z wściekłym ojcem. Ktoś postronny nie zauważyłby, jak zdenerwowany jest ojciec Deany.
-Do samochodu- warknął chwytając ją brutalnie za łokieć.
-Nie!- Wyrwała z trudem rękę z żelaznego uścisku i wyprostowała się, zadzierając głowę wysoko do góry. Zimne oczy mężczyzny wbiły się w nią niczym cienkie, chłodne ostrza, przeszywające ją na wskroś. -Wracaj. Do. Samochodu.- Dokładnie wymawiał każde słowo jakby bał się, że dziewczyna nie zrozumie.
-Pan się tak nie piekli!- Usłyszała za plecami głos Helium, której widocznie udało się w końcu zebrać w całość. Ojciec Deany zignorował dziewczynę, która nadal siedziała okrakiem na ziemi i na siłę pociągnął córkę do auta. Mimo krzyków i prób Deana nie mogła uwolnić dłoni, w którą wbijały się palce jej ojca.
-Może już straczy, tatuśku?- zagrzmiał nagle czyiś głos tuż nad uchem dziewczyny. Był to chłopak, który jeszcze przed chwilą stał tyłem ze spodniami opuszczonymi w dół. Poznała go po wysoko postawionym irokezie w kolorze soku truskawkowego i nadal nie zapiętym pasku, dyndającym smętnie u jego czarnych spodni.
-Odwal się, gówniarzu- warknął mężczyzna i jeszcze raz pociągnął córkę z wielką siłą.
Nagle Deana poczuła, jak czyjeś duże dłonie chwytają ją od tyłu za ramiona i odsuwają na bok, jednak palce zaciśnięte na jej przegubie nie chciały na to pozwolić.
-Grzeczniej- wysyczał chłopak. Deana zobaczyła teraz, że jego oczy są niesamowicie czarne, prawie tak bardzo, ze nie można zauważyć źrenic. Penie szkła, pomyślała od razu.
-Posłuchaj, gówniarzu...- zaczął mężczyzna, jednak nie skończył, bo dopoingowany alkocholem lub innymi odużającymi środkami chłopak zdzielił go otwartą dłonią w twarz z taką siłą, że ojciec Deany zachwiał się i upadł na trawę, nieprzygotowany na taki wybuch agresji. Deana dopiero teraz zorientowała się, że absolutnie wszyscy patrzą na nich, aczkolwiek nikt nie garnie się do pomocy znokautowanemu mężczyźnie.
-Josas...- wycharczał ojciec Deany próbując podnieść się z trawy.
Kierowca wyszedł szybko i pochylił się nad swoim pracodawcą. Dziewczyna spojrzała na Josasa zamyślona. Czemu nie pomógł jej ojcu wcześniej? A to tchórzliwa świnia.
Tym czasem szofer podniósł mężczyznę i otrzepał z trawy oraz ziemi.
-Josas, wystaw tu walizki mojej córki. Pojedzie na przystań ze swoimi nowymi przyjaciółmi- powiedział plując krwią na trawę.
***
Wiem, że krótko i mało i długo czekaliście, i błędów pewnie dużo, no ale wiecie, szkoła xD
Przepraszam jeszcze raz za tak długą nieobecność.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Rozdział 3
Przed drzwiami wyjściowymi, na walizkach siedziała Deana z słuchawkami w uszach. Na ekranie telefonu wielkie cyfry ogłaszały wszem i wobec godzinę 6:32. Jej przyszywany brat wyszedł przed chwilą do szkoły, nie szczędząc jej chamskich tekstów przy pożegnaniu. Już siedziała w przedpokoju słuchając "Human", the Killers. Nadal gryzła jabłko, którego nie było jej dane zjeść wcześniej. Ojciec miał z nią jechać na przystań punktualnie o 6:45, aby zdążyć na statek, który miał odpływać pół godziny później. Dziś był ósmy września, a znaczyło to tyle, że wydalili ją z poprzedniej szkoły w rekordowym tempie. Z Gerllow wyrzucili ją po tygodniu od rozpoczęcia roku szkolnego w tejże akademii. Wywalili ją stamtąd za to, że podczas treningu oparzyła prawie śmiertelnie jedną dziewczynę, która przypadkowo okazała się najbardziej znienawidzoną przez Deanę lalunią, bo tak na nią mówiła. Od razu wzięli to za przejaw wrodzonej agresji głęboko zakorzenionej w Deanie i wyrzucili ją z Gerllow. Nikt nie słuchał jej wyjaśnień, gdy mówiła, że to był wypadek. Taka była prawda. Wszyscy nauczyciele wiedzieli dobrze, że Deana nie jest dobrym materiałem na czarownicę. Ba, wszyscy wiedzieli, że jest najgorszą uczennicą Gerllow, a mimo to nauczyciel magii ofensywnej kazał jej przy wszystkich innych adeptach rzucić zaklęcie ognia. Był to czar wyjątkowo prosty, jednak Deana miała problemy z jeszcze łatwiejszymi zaklęciami. To nie była jej wina. Po prostu nie utrzymała mocy w obrębie swojej aury i skończyło się nieszczęściem. Deana westchnęła ciężko, gdy sobie to wszystko przypomniała. Do Adanbardu chodziła całkiem długo. W szkolnictwie magicznym wyróżniano dwie szkoły: podstawową i rozwojową. Pierwsza skupiała dzieci między dziesiątym a piętnastym rokiem życia, a druga gromadziła adeptów w wieku od piętnastu do dwudziestu lat. Podstawową Deana skończyła dzięki długim macką wpływów ojca oraz dzięki swojej wrodzonej elokwencji. Natomiast z Rozwojówką było dużo gorzej. Przez cztery lata chodziła do Adanbardu. No, trzy i pół. W połowie czwartej klasy wyrzucili ją za ten biały proszek, który znaleźli w jej szkolnej szafce. Akademia w Gerllow, do której jej ojciec wcisnął ją w połowie roku, wytrzymała z nią dużo krócej. Konkretniej to pół roku i jeden tydzień (od pierwszego do siódmego września nowego roku szkolnego), kiedy to w drugi poniedziałek dziewiątego miesiąca poparzyła na Arenie tę laskę. Wychodzi więc na to, że Melbenrew będzie musiało ją znosić niecały rok szkolny, jeżeli odnajdzie w ciągu tego czasu źródło swojej mocy. Źródło mocy jest to rzecz, którą adepci "odnajdują" w większości podczas pierwszego roku w Rozwojówce. Niektórym zajmuje to trochę więcej czasu, jednak rzadko zdarzają się przypadki, które nie mają swojego źródła będąc w trzeciej klasie. Deana była wyjątkiem szczególnym. Była już jedną nogą w piątej i ostatniej klasie, a jej źródła jak nie było tak nie ma i wszyscy wiedzieli, że właśnie to sprawiało, że jest taką kaleką jeśli chodzi o posługiwanie się magią. Nikt jednak nie miał pojęcia, czemu dziewczyna nadal nie może odnaleźć źródła. Było to dla niej upokarzające, jako że cała jej klasa już na pierwszych zajęciach dokonała tego, czego ona nie mogła przez ostatnie cztery lata. Ba, Venor odkrył swoje źródło w piątej klasie Podstawówki, zawstydzając ją i dogryzając jej z tego powodu. Najgorsze było to, iż wiedziała, że jeśli w tym roku nie dokona tego, czego Venor w Podstawówce, to będzie musiała powtarzać tą klasę do skutku. Byłaby pierwszą od trzydziestu czterech lat adeptką, która powtarzałaby rok w akademii. Jęknęła cicho, gdy o tym pomyślała. Ojciec by ją wydziedziczył, na pewno. Zostałaby na tej wyspie do końca swojego życia, obserwując co raz to młodsze pokolenia przybywające do Melbenrew. Życie jest okrutnie niesprawiedliwe.
-Deanno.- Oschły głos ojca dobiegający zza jej pleców wyrwał ją z mrocznych myśli.
-Co?- warknęła, wyciągając z uszu słuchawki w połowie jakiejś piosenki, na którą w ostatnich chwilach pogrążonych w rozmyślaniach nie zwracała uwagi.
-Zbieramy się.- Stanął przed nią, pokazując jej gestem dłoni, aby wstała. Uczyniła to niechętnie, zsuwając się na podłogę i wyciągając długie ręce po białe trampki leżące na ziemi. Ktoś, zapewne Josas, ich szofer, podniósł jej walizki i wyszedł przez otwarte drzwi na dwór. Deana powoli włożyła na stopy buty po czym, ku irytacji ojca, zaczęła mozolnie wiązać sznurowadła w kokardki. Niestety, nie okazywał swojej złości w żaden sposób, więc, zawiedziona, wstała i wyszła za Josasem na zewnątrz. Było naprawdę gorąco, jak na początek września przystało. Słońce prażyło niemiłosiernie, a jego rozgrzane promienie muskały wychłodzoną zimnem bijącym od wnętrza wielkiej willi skórę dziewczyny. Zadrżała na tak gwałtowną zmianę temperatury i poczuła, jak dostaje gęsiej skórki. Wystawiła spragnioną ciepła twarz do słońca i przymknęła oczy z zadowolenia. Było niesamowicie. A raczej było by, gdyby nie fakt, że miała zaraz wsiąść do samochodu, który zawiezie ją na przystań. Przystań, woda, fale, morska bryza... straszne. Nie nawidziła wielkiej wody. Tak, jak wielka woda nienawidziła niegdyś jej matki. Ogólnie było wiadomo, że oceany, morza i rzeki z jakiegoś powodu nie cierpiały magii i osób, które się nią posługują. Dlatego magowie nie lubili podróżować przy pomocy statków. Wszyscy boją się, że nienawidząca ich woda dopadnie ich. Być może zabawnie brzmi wyrażenie : “nienawidząca ich wielka woda“, ale w magii chodzi przede wszystkim o odnalezienie swojego źródła, którymi w większości są żywioły. Kiedyś woda także była potężnym źródłem, z którego magowie czerpali moc. Jednak bardzo dawno temu stało się coś, o czym nie pamięta nikt, a co spowodowało, że woda stała się śmiertelnym wrogiem magii. Woda zabrała ze sobą Fealię, matkę Deany, której szczególnie nie cierpiała. Fealia była wielką czarownicą ziemi, o niespotykanie dużym talencie i ogromnych umięjętnościach. Jej źródłem była gleba, rośliny i kamienie, którymi umiała władać nadzwyczaj sprawnie. Woda nie mogła zboleć jej wielkiej mocy, ani tego, że jej ośrodek ma miejsce w ziemi - przeciwniczce wody od początku istnienia. Fealia jednak z każdej potyczki z wodnym żywiołem wychodziła cało, a kilka ich było. Nikt nie znał jednak powodu, dla którego kobieta ruszyła na kolejną i, niestety, ostatnią wojnę przeciwko niemu, mimo że wiedziała, iż cała potęga jak i nienawiść wody skupione są z jakiegoś powodu właśnie na niej. Z ostatniej bitwy nie powróciła. Jej ciało znaleziono na brzegu, cztery dni po jej nagłej ucieczce od męża i sześcioletniej córeczki. Powiadają, że zwłoki magów jak i czarownic, nocą wyciągają na brzeg żeglarze. Są to istoty bardzo podobne do Deany czy jej ojca, jednak nie potrafią posługiwać się żadną mocą, nie znają magii i dlatego woda im sprzyja. Ale to tylko głupie zabobony, uznała Deana pod koniec swojej krótkiej retrospekcji. Nie istnieją przecież takie stworzenia, które w ogóle nie znają się na magii, albo chociaż nie podporządkowują się jakimś rytułałom. Wróżki czy elfy na ten przykład nie uczą się czarów, bo to są istoty magiczne. Drzewoły czy Puchowce także nie uprawiają magii, one są magią. Lobos czy Menidy nie studiują tajnik mocy, bo one są jej podporządkowane czy tego chcą, czy nie. W tym świecie nie ma miejsca na osoby niemagiczne, po prostu nie ma. Istoty takie nie mają racji bytu w tym karmiącym się magią świecie. O czym ja w ogóle myślę? - zbeształa się w myślach Deana, stojąc jak wryta na środku trawnika. Wyglądało to głupio. Ciemnowłosa dziewczyna, zmierzająca przez ogród do swojej smukłej, czarnej limuzyny, w której już czeka szofer, nagle staje w pół drogi i zamiera tak, z otwartymi ustami niczym kołek. Dziwi ją potem, że cała rodzina uważa ją za stukniętą. Uświadomiwszy sobie swoje żałosne zachowanie potrząsnęła włosami i pokonała dzielący ją od auta odcinek szybkim, miarowym krokiem. Stanęła przed drzwiami i z wymowną miną czekała aż Josas albo ktokolwiek inny je otworzy.
Deroben, przystojny ogrodnik, nie zwlekając aż Josas wygrzebie się z auta podbiegł i otworzył jej drzwi, mimo że nie należało to do jego obowiązków. Przyjżała mu się uważnie, a jego niby miły uśmiech skomentowała parsknięciem. Pewnie chciał się podlizać. Miał cudowne, kasztanowe kosmyki opadające na jego opalone czoło i orzechowe oczy kontrastujące okrutnie z sinymi wargami. Był dobrze zbudowany i bardzo wysoki, ale mimo imponującego wzrostu Deana wiedziała, że nie może mieć więcej niż szesnastu lat. Dzieciak. Wsiadła do auta i odsunęła się na bezpieczną odległość tak, żeby chłopak mógł zamknąć drzwi. Zrobił to bez wyczucia, trzaskając nimi niemiłosiernie, a i tak nie były prawidłowo zamknięte. Przewróciła oczami i nacisnęła guzik, który powodował opuszczenie się ciemnych szyb w dół. Znów zobaczyła śliczną, opaloną twarz Derobena, teraz czerwoną z powodu braku umiejętności jaką jest zamykanie drzwi.
-Idź już sobie.- Dosadnie wymawiała każde słowo, jakby tworzyły razem jakąś magiczną formułę gotową uratować świat.
Spojrzał na nią nadal zarumeniony.
-Nie ma za co- odparł i trzasnął drzwiami tak, że aż odskoczyła. W tej samej chwili uderzyły też drugie drzwi. To jej ojciec zajmował swoje miejsce z przodu, obok szofera. Nigdy nie siadał koło niej. Nagle samochód ruszył z piskiem opon, czego skutkiem było rozpłaszczenie jej twarzy na fotelu kierowcy. Za nim zdołała złapać równowagę usłyszała głośny, męski śmiech. Za otwartym oknem dostrzegła tylko blade wargi Derobena rozciągnięte w uśmiechu i jego roześmiane, czekoladowe oczy. Poczuła, jak jej twarz ogarnia ciepło, a jej palce same szukają guzika podnoszącego szybę. Na szczęście odnalazły go szybko i cała jej wiśniowa twarz skryła się za czarnym szkłem. Opadła zażenowana na fotel i odetchnęła głęboko. Ciągle czuła gorąco na twarzy, jakby przysunęła się za blisko jarzeniówki. Złapała kilka głębszych wdechów i poczuła jak ciepło ustępuje z jej policzków. Uczucie zażenowania zostaje. Zapięła szybko pas, nie chcąc, aby powtórzyła się ta kompromitująca sytuacja. Z małego worka podróżniczego wyjęła swój telefon i słuchawki, którymi od razu przykryła nadal piekące uszy. Przesunęła palcem po playliście i wybrała utwór na chybił trafił. Padło na “Time“ Pink Floyd, kawałek, ktory lubiła chyba najbardziej ze wszystkich innych piosenek świata. Aczkolwiek “the Wall part 2“ też była świetna, głównie ze względu na tekst*, który opisywał dokładnie jej myślenie. Zamknęła oczy i oparła czoło o szybę, przez którą i tak nic by nie zobaczyła. W samochodzie było przyjemnie chłodno, nie tak lodowato, jak w domu, tylko tak... rześko. Otworzyła jedno oko i dostrzegła w lustrku niesamowicie
błękitne oczy ojca, których zawsze mu zazdrościła. Kolor jej oczu był szaro-zielony, taki brudny i brzydki. Natomiast jego były iście królewskie, takie, jak niebo. Zawsze takie same jak sople lodu.
Próbowała sobie przypomnieć, czy jego oczy zawsze były takie zimne, bezuczuciowe, jak cała reszta jago twarzy. Takie martwe. Przed oczami stanęło jej wyblakłe wspomnienie, z czasów wczesnego dzieciństwa. Dwie pary oczu wbite w nią, przypatrujące się jej z wielką miłością. Jedne brązowe i ciepłe, zawsze kochające. To zapewne były oczy jej matki. Drugie stalowo szare, ale mimo zimnego koloru patrząc w nie, czuła się potrzebna i kochana. Nie mogły to być oczy jej ojca, więc zapewne były to oczy jej samej, zestawione wraz z miłującym wzrokiem matki w jakimś pięknym śnie. Potrząsnęła głową, a duchy przeszłości znikły, zabierając wraz ze sobą szarość wspomnień, a pozostawiając kolory teraźniejszości.