czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 4

Piękna, jasnowłosa kobieta przechadzała się po białej plaży. Szła brzegiem, a spieniona morska fala raz po raz obmywała jej stopy. Ubrana była w długą do ziemi suknię koloru indygo, obszytą srebrną nicią, brnęła przez piasek, nie zważając na to, że jej sukienka uszyta z drogich materiałów jest już cała   wilgotna. Jasne sploty jej włosów tańczyły dookoła jej twarzy zasłaniając jej widok. Fealia jednak wiedziała dobrze, dokąd idzie. Nie potrzebowała map, kompasów ani przewodników. Jej krok był wydłużony i szybki, a chód zdradzał irytację. Nagle słońce skryło się za ciemnymi chmurami, które gęstniały co raz bardziej i bardziej. Fealia zatrzymała się raptownie i rozejrzała dookoła z przerażeniem. Czerń rozlewała się dookoła jakby ktoś potrącił kubek z parującą kawą. Spanikowana kobieta wystawiła twarz do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą wisiała kula złotego słońca. Ciemność rozświetlił natomiast srebrzysty krąg księżyca, który nie miał prawa znajdować się tu o tej porze. Fealia ujrzawszy go upadła na kolana, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Jakby widząc jej reakcję, księżyc także się rozpłakał w postaci rzęsistego deszczu, który skąpał ją całą, do suchej nitki. Nagle wielka fala, obudzona pojawieniem się księżyca, przysłoniła kobietę, a gdy się cofnęła, na mokrym piasku nie było nic prócz rozrzuconych kartek papieru. Zrozpaczony satelita zaczął płakać teraz tak bardzo, że nie było absolutnie nic widać, a w oddali usłyszeć było można męski krzyk pełen bólu i rozpaczy po stracie ukochanej osoby.

Deana obudziła się z cichym krzykiem na ustach. Oddychała płytko i zdecydowanie za szybko, a jej głowa zwisała smętnie opierając się o prawe ramię. Przekręciła ją w lewo, sprawiając tym samym ból, który przebiegł cały jej kark. Potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Znów śnił jej się ten sen. Bardziej koszmar, ale jednak sen. Śnił się rzadko, ostatnio jakieś trzy lata temu, kiedy miała płynąć na grób swojej matki. Pochowano ją na brzegu, tam, gdzie ją znaleziono. Było to daleko od domu Deany, dwanaście godzi statkiem z przystani. Na grobie Fealii  była rzadko. Po pierwsze, był daleko. Po drugie, Deana bała się wody. Po trzecie, jej ojciec nie chciał tam płynąć, choć nie wiadomo dlaczego. Deana zawsze była pewna, że ojciec kocha jej matkę tą książkową, niesamowitą miłością, mimo iż rzadko ją jej okazywał. Dlatego Deanna była zdziwiona, gdy ojciec wyraził kategoryczny sprzeciw oraz szczerą niechęć, gdy chciała przenieść szczątki matki bliżej domu. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego tak zareagował, gdy wtedy jeszcze jako dziesięcioletnia dziewczynka błagała go o to, aby mogła "widywać" się z tragicznie zmarłą matką. Był wtedy nieczuły, zimny i oschły. W sumie był chyba taki od chwili ucieczki Feali z domu. Deana mogła nienawidzić matki za to, że ją osierociła, za to, że sprawiła ojcu nieopisany ból, który odbił się na niej. Mogła, ale tego nie robiła. Kochała matkę gdy ta żyła i gdy odeszła. Nagłe szarpnięcie samochodu wyrwało ją z rozmyśleń. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła. Stali za smukłym, granatowym wozem, torującym przejazd. Wszystkie drzwi samochodu były otwarte, a na pasie trawy zasianej równolegle do czarnej jezdni, siedziała czwórka młodych ludzi z kolorowymi włosami postawionymi do góry. Kawałek dalej, tyłem do samochodów stał chłopak ze spodniami opuszczonymi na kolana, w pozycji mówiącej wszystko o jego czynności. Deana wytężyła wzrok i w jednej z roześmianych, a w dodatku pijanych dziewcząt rozpoznała starą znajomą z dawnych lat. Deana spojrzała na bladą twarz ojca, przerażoną faktem, że córka może nie zdążyć na ostatni statek. Wszyscy kierowcy stojący w zakorkowanym pasie samochodów wyrażali swoje uczucia w odrobinę bardziej wylewny sposób - krzyczeli, wymachiwali pięściami, grozili. Deana uśmiechnęła się sama do siebie i odpięła pas bezpieczeństwa. Słysząc charakterystyczny dla odpinania pasów “klik“, ojciec Deany odwrócił się na tyle, ile pozwalało mu jego zapięcie i syknął tylko cicho. Dziewczyna miała go jednak gdzieś, tak jak on miał ją gdzieś całe życie. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi kopiąc w nie z całej siły. Wyszła z samochodu pewnie, zarzucając włosami do tyłu. Trzasnęła drzwiami tak głośno, że wszyscy znajdujący się na ulicy i trawie przerwali  wcześniej wykonywane czynności i spojrzeli na nią. Nawet załatwiający swoją potrzebę chłopak wykręcił się odrobinę do tyłu, nieszczędząc przy tym widoków kierowcom, którzy z oburzenia od razu zaczęli wrzeszczeć na nowo, zapominając o Deanie. Ona tym czasem obeszła samochód od strony maski, patrząc na ojca przez przednią szybę. Gdy ich spojrzenia się spotkały mężczyzna zaczął nerwowo się wyswobadzać.
-Helium!- krzyknęła Deana machając ręką w stronę jednej z dziewczyn. Drobna, szczupła kobietka o niebieskich włosach podniosła na Deannę swoje duże oczy, o nienaturalnym, jadowicie zielonym kolorze, który zawdzięczała szkłom kontaktowym.
Po chwili jej jaskrawe oczy rozbłysły, a ona sama wstała nie poradnie z ziemii, podtrzymywana przez ciekawskie spojrzenia jej kolorowych znajomych.
-Grosza!- zakrzyknęła potrząsając długimi, błękitnymi włosami. Próbowała do niej podbiec, ale zatoczyła się i prawie upadła. Deana zareagowała na swoje stare przezwisko szerokim uśmiechem, który przybladł nie co, gdy do jej uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi. Deana zamknęła oczy i odwróciła się szybko, stając twarzą w twarz z wściekłym ojcem. Ktoś postronny nie zauważyłby, jak zdenerwowany jest ojciec Deany.
-Do samochodu- warknął chwytając ją brutalnie za łokieć.
-Nie!- Wyrwała z trudem rękę z żelaznego uścisku i wyprostowała się, zadzierając głowę wysoko do góry. Zimne oczy mężczyzny wbiły się w nią niczym cienkie, chłodne ostrza, przeszywające ją na wskroś. -Wracaj. Do. Samochodu.- Dokładnie wymawiał każde słowo jakby bał się, że dziewczyna nie zrozumie.
-Pan się tak nie piekli!- Usłyszała za plecami głos Helium, której widocznie udało się w końcu zebrać w całość. Ojciec Deany zignorował dziewczynę, która nadal siedziała okrakiem na ziemi i na siłę pociągnął córkę do auta. Mimo krzyków i prób Deana nie mogła uwolnić dłoni, w którą wbijały się palce jej ojca.
-Może już straczy, tatuśku?- zagrzmiał nagle czyiś głos tuż nad uchem dziewczyny. Był to chłopak, który jeszcze przed chwilą stał tyłem ze spodniami opuszczonymi w dół. Poznała go po wysoko postawionym irokezie w kolorze soku truskawkowego i nadal nie zapiętym pasku, dyndającym smętnie u jego czarnych spodni.
-Odwal się, gówniarzu- warknął mężczyzna i jeszcze raz pociągnął córkę z wielką siłą.
Nagle Deana poczuła, jak czyjeś duże dłonie chwytają ją od tyłu za ramiona i odsuwają na bok, jednak palce zaciśnięte na jej przegubie nie chciały na to pozwolić.
-Grzeczniej- wysyczał chłopak. Deana zobaczyła teraz, że jego oczy są niesamowicie czarne, prawie tak bardzo, ze nie można zauważyć źrenic. Penie szkła, pomyślała od razu.
-Posłuchaj, gówniarzu...- zaczął mężczyzna, jednak nie skończył, bo dopoingowany alkocholem lub innymi odużającymi środkami chłopak zdzielił go otwartą dłonią w twarz z taką siłą, że ojciec Deany zachwiał się i upadł na trawę, nieprzygotowany na taki wybuch agresji. Deana dopiero teraz zorientowała się, że absolutnie wszyscy patrzą na nich, aczkolwiek nikt nie garnie się do pomocy znokautowanemu mężczyźnie.
-Josas...- wycharczał ojciec Deany próbując podnieść się z trawy.
Kierowca wyszedł szybko i pochylił się nad swoim pracodawcą. Dziewczyna spojrzała na Josasa zamyślona. Czemu nie pomógł jej ojcu wcześniej? A to tchórzliwa świnia.
Tym czasem szofer podniósł mężczyznę i otrzepał z trawy oraz ziemi.
-Josas, wystaw tu walizki mojej córki. Pojedzie na przystań ze swoimi nowymi przyjaciółmi- powiedział plując krwią na trawę.

                      ***
Wiem, że krótko i mało i długo czekaliście, i błędów pewnie dużo, no ale wiecie, szkoła xD
Przepraszam jeszcze raz za tak długą nieobecność.