sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 1

Deana trzasnęła drzwiami i w celu wyładowania złości kopnęła w nie z całej siły. Jej buty były przystosowane do takich ekstremalnych wyczynów i dobrze je znosiły. Jednak ona nie znosiła dobrze większości rzeczy. Nikt nie znosiłby dobrze faktu, że jest niedorozwinięty, prawda? Nikt, a zwłaszcza dumna, arogancka i egoistyczna Deana. W sumie nikt nie wiedział, czemu taka jest. Nawet gdyby nie była upośledzona, to nie miała powodów do bycia snobką. Była ciężko doświadczona przez los i tyle. Ona nigdy nie uważała się za egocentryczkę, o nie! W jej rozumowaniu była tą biedną, poturbowaną przez życie, Bogu ducha winną dziewczyną. Było w tym trochę racji, ale nie tyle, ile by chciała. Wyjaśnienie było inne. Oprócz oczywistej niesprawiedliwości losu, Deana nie patrzyła po prosu dalej, niż sięgał czubek jej nosa, jednak nigdy by się do tego nie przyznała. Kiedyś ktoś powiedział jej, żeby mimo trudności, szła przez życie z podniesioną głową. Widocznie źle zinterpretowała jego poradę, bo nieustannie szła z głową zadartą wysoko do góry i nigdy tego nie żałowała. Ktoś zapukał do jej drzwi, na co zareagowała wściekłym spojrzeniem rzuconym w ich stronę.
-Czego?- wrzasnęła głośno nadal ciskając w kierunku drzwi gromy.
-Grzeczniej- odparł spokojnie czyjś głos, miękki jak futro kota. Deana doskonale wiedziała do kogo należy ów głos, więc z niechęcią otworzyła drzwi. Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła w nich postawnego mężczyznę o długich, ciemnych włosach. Stał wyprostowany z rękami założonymi na umięśnionej piersi. Patrzył na nią złowrogo i  z dezaprobatą.
-Czego chcesz?- poprawiła się sarkastycznie i jedną nogą kopnęła w jego stronę stołek, który przejechał z cichym skrzypnięciem cały jej pokój aby zatrzymać się metr przed mężczyzną, który go zignorował.
-Nie masz mi nic do powiedzenia?- przeszedł na środek pokoju i oparł się o wysoką szafę, stojącą w  jej pokoju.
-Nie?- odpowiedziała mu pytaniem siadając na biurku w lekceważącym geście.
Spojrzał na nią z pod przymrużonych powiek. Sprawiał jej dziwną przyjemność fakt, że zirytowała ojca. Nie po raz pierwszy zresztą.
-Myślę, że jednak masz, Deanno.- Skrzywiła się usłyszawszy swoje pełne imię. Nawet nauczyciele nazywali ją zdrobniale. Ups, pomyłka. BYLI nauczyciele. Postanowiła nie odpowiadać, bo i po co. Dlaczego zadawał jej pytania na które doskonale znał odpowiedź? Nie rozumiała tego. Widząc jej ostentacyjne milczenie westchnął głęboko. Czas na rozpoczęcie monologu- pomyślała przewracając oczami.
-Wyrzucili cię ze szkoły, Deanno. Drugi raz.- Patrzyła na niego beznamiętnie. Zaczyna się- przebiegło jej przez myśl.
-To niedopuszczalne. Przełknąłem z trudem wydalenie cię z Adanbardu. Lepiej, załatwiłem ci w połowie roku miejsce w Gerllow. A ty co robisz z moimi staraniami?- Przez cały swój krótki wywód był opanowany a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jak zawsze.
-Pewnie je zaprzepaszczam staczając się co raz niżej i przynosząc wstyd tobie i tej twojej pindzie?- odparła próbując naśladować jego pozbawiony uczuć głos.
-Anedith- poprawił ją mechanicznie ojciec.
-Jak zwał tak zwał- mruknęła i odwróciła wzrok aby po chwili wbić go wymownie w portret jasnowłosej kobiety zawieszony nad jej komodą.
-Deanno, czemu ty nie możesz zachowywać się normalnie?- westchnął -Czemu nie możesz być jak Ven...
-Jak Venor?!- przerwała mu głośnym okrzykiem -Nie, nie będę taka jak twój idealny synek! Ktoś w końcu musi być ten gorszy, nie?- zakończyła swoją wypowiedź mocnym uderzeniem pięści w blat, na którym siedziała.
-To nie było najlepsze porównanie- odparł jakby skruszony. Wiedziała, że lepszych przeprosin od niego nie otrzyma -Jednak sama wiesz o co mi chodzi.- Taaa, wiem...- pomyślała nawet we własnej głowie nie powstrzymując się od sarkazmu.
-Postanowiłem.- Nareszcie powiedział coś, co ją zainteresowało. Odwróciła swoją szanowną twarz w jego stronę.
-Co niby?- zapytała udając zupełny brak ciekawości
-Przepiszę cię do Melbenrew. I to będzie twoja ostatnia szansa.- Gdy tylko usłyszała nazwę szkoły zeskoczyła z biurka z okrzykiem na ustach. Melbenrew? Chyba śni. To była szkoła z internatem dla najbardziej beznadziejnych przypadków pochodzących z bogatych rodzin. Czyżby ojciec uznał, że jest z nią aż tak źle? Oprócz faktu, że uczęszczały tam magiczni nieudacznicy, (którym faktycznie była) to można tam było spotkać nastoletni margines społeczny (oczywiście z bogatych domów) wysyłany do tej szkoły s powodu sprawianych rodzicom trudności i problemów. Niestety, jak każdy wie, jeżeli coś komuś nie wychodzi to robi się na to bardzo cięty. Tak więc wszyscy uczniowie Melbenrew nie tylko nie potrafili się niczego nauczyć, po prostu NIE CHCIELI się uczyć. Deana powstrzymała się od cichego jęknięcia gdy przypomniała sobie jedynego znanego jej ucznia tej szkoły, Nedera- bardzo przystojnego chłopca o wygolonej połowie głowy, w której absolutnie nic nie było. Po paru latach od otwarcia Melbenrew wszyscy zauważyli, że nie uczęszczają tam już tylko osoby z trudnościami magicznymi, ale po prostu zbuntowani i leniwi nastolatkowie, z którymi nauczyciele w bardziej prestiżowych szkołach nie dawali sobie rady. Ze szkoły magicznej ostatniego ratunku zmieniła się w poprawczak dla dzieci, których rodzice mieli pieniędzy jak lodu. Deana wiedziała,że ojca musiało bardzo dużo kosztować przeniesienie jej do Melbenrew. Nawet nie chodzi o to, że włożył w nią jeszcze więcej kasy, co to, to nie, tego nigdy jej nie żałował. Najbardziej ucierpiały na tym  nerwy i jego nieskalana do jej urodzenia reputacja. No, może jej narodziny nie były skandalem. Jednak to, że gdy miała czternaście lat ci wścibscy fotoreporterzy zrobili jej zdjęcie w izbie wytrzeźwień, było czymś niesamowitym. Ten wybryk jej ojciec przepłacił swoim dobrym imieniem, które mozolnie i z trudem odbudowywał na nowo, tylko po to, by stracić je dwa miesiące później z powodu silnego środka halucynogennego znalezionego w szkolnej szafce jego córki. Za to zresztą została wydalona z Adanbardu. Przewróciła oczami na wspomnienie tego głupiego incydentu. Do tej pory nie rozumiała, czemu nikt nie uwierzył jej, gdy mówiła, że ją wrobiono. Przecież nie kłamała. Chyba, że nie pamięta, jak chowała te proszki do szafki. To też możliwe.
-Nie pójdę do Melbenrew!- żachnęła się po krótkiej retrospekcji potrzebnej jej, aby mogła ochłonąć.
-Pójdziesz- odpowiedział ze spokojem. Denerwowało ją ciągłe opanowanie jej ojca, na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia. Widziała, jak rodzice jej najlepszej przyjaciółki, Heoli, z nią "rozmawiali", gdy odkryli, że przekuła pępek w wieku siedemnastu lat. Twarz jej matki wyrażała wtedy wściekłość, a jej ojca co chwilę zmieniała kolor- z purpury do ciemnego fioletu, bladła i znów się czerwieniła. Ich głosy drżały z emocji i irytacji, podobnie zresztą jak dłonie. A twarz jej ojca? Wyglądała jak z kamienia, i to białego jak marmur. Nie wyrażała nic.
-Śnisz!- wrzasnęła odkopując stołek, który wcześniej przysunęła w stronę ojca. Taboret uderzył z hukiem w naprzeciwległą ścianę zostawiając w niej płytkie nacięcie, jednak ani ona ani jej ojciec nie zwrócili na to uwagi. Stali od siebie w odległości metra mierząc się nawzajem wzrokiem. Jej był wyzywający i zbuntowany, a jego opanowany i chłodny.
-Spakuj się. Jutro jest ostatni i JEDYNY transport do Melbenrew. I nic, ani nikt nie sprawi, że z niego nie skorzystasz- powiedział cicho patrząc prosto w jej ciemne, lśniące buntowniczo oczy.
-Chcesz się założyć?- warknęła zakładając ręce a piersi. Była bardzo niegrzeczna, ale jej ojciec był do tego przyzwyczajony i, mimo że ignorował tego typu odzywki, to nigdy nie pozwalał sobie "wchodzić na głowę".
-Nie muszę się z tobą zakładać, Deanno.- Wyprostował się, nadal patrząc na nią. Dopiero teraz zorientowała się, że się nad nią pochylał, bo inaczej w życiu nie dałaby rady patrzeć mu prosto w oczy.
-Jutro jedziesz do Melbenrew.- Wymawiał dokładnie każde słowo, jakby bał się, że dziewczyna go nie zrozumie. Na jego szczęście nie była tak ułomna, jak mu się wydawało. Mężczyzna obrócił się i bez słowa wyszedł z jej pokoju trzaskając drzwiami. Dziewczyna krzyknęła głośno, od tak, żeby wyrzucić całą, nagromadzoną w sobie złość. Była wściekła absolutnie na wszystko. Na ojca, na Venora, na Anedith, a najbardziej na samą siebie. Była naprawdę bardzo zła, chyba jeszcze nigdy aż tak, jak teraz. Kopnęła w drzwi po raz drugi dzisiaj i tysiąc pięćset dziewięćdziesiąty czwarty raz w ciągu całego życia. Miały już nawet wyraźne wgłębienie, w które zawsze celowała automatycznie. Odsunęła się od nich, aby chwilę potem upaść na duże, drewniane łóżko z głuchym łoskotem. Obróciła się tak, żeby móc obejrzeć się w lustrze oprawionym w dużą, złotą ramę, powieszonym obok jej łoża. Patrzyła na lustrzaną siebie bez żadnego zainteresowania. Widziała się tyle razy, mnóstwo razy. A mimo to, mogłaby patrzeć na siebie stale, rozmyślając przy okazji, kim mogła by być ta dziewczyna w lustrze gdyby nie coś. Za każdym razem obmyślała inny, mniej lub bardziej nierealny scenariusz. Mogłaby być każdym, a została magiczną łamagą jadącą jutro do szkoły dla trudnej młodzieży, i to odciętej od wszystkiego, bo umieszczonej na wyspie.
Czyżby tak miało wyglądać jej życie? Deana obróciła się trochę, aby spojrzeć na obraz powieszony na ścianie,do której przylegała rama jej łóżka. Wbiła wzrok w jasnowłosą kobietę uśmiechając się do niej ładnie.
-Nie patrz tak na mnie, mamo- warknęła głosem pełnym wyrzutu -Jakbyś tu była, to wszystko było by inaczej. Może bym nie była taka, jaka jestem!- krzyknęła cicho i odwróciła się plecami do matki. Powinnam się spakować- pomyślała, po czym zaśmiała się w myślach. Powinna wiele rzeczy. Nie robiła nigdy żadnej z nich.

~~~~~~

To miał być niby prolog, ale za dużo mówił o opowiadaniu, więc zrobiłam z niego rozdział, tylko trochę krótki. Następne będą dłuższe, a ten po prostu był nie wiadomo czym :).
No, mówi się trudno, mam nadzieję, że Was to nie zrazi.